czwartek, 14 lipca 2011

Dzień dwunasty, Bełżyce – Pionki, czyli 84 km właściwie dekadenckie.

Tak, jestem już w domu i wcale mi się nie chciało zabrać za relację ostatniego dnia. Być może chodziło o przedłużenie czegoś, co się kończy a może o zwykłego lenia, bo „jutro nie jadę”. Zwalczyłem to jednak.
W Bełżycach nawiedziłem jedynie Biedronkę i kościół, przy którym ścinano drzewa, więc musiałem się ewakuować. Wystudiowawszy z planu miasta na rynku, że wcale nie muszę jechać do Kazimierza przez Nałęczów wybrałem drogę na Niezabitów licząc się z tym, że będą to wertepy. I były, chociaż asfaltowe. W Niezabitowie zboczyłem do majestatycznego parku, w którym, jak sobie wyobrażałem, powinien stać pałac albo co najmniej dwór. Kiedyś pewnie stał teraz tylko drzewa potwierdzają minioną świetność. Wszystko wskazuje, że był tu potem PGR, bo w głębi zobaczyłem małe osiedle bloków, podobne do tego w Wielbarku (w takim bloku wynajmuję kawalerkę). Było też sporo budynków gospodarczych z nowszych czasów i jeden wielki, z czerwonej cegły, coś jakby zamczysko lecz najpewniej młyn albo gorzelnia – ten na pewno był przedwojenny. No i to całe zwiedzanie aż do Kazimierza, bo o sklepie przydrożnym wspominać nie potrzeba. Chociaż, czemu nie? Był w starej chałupie i po raz pierwszy pod sklepem wysączyłem rozruchowe p. Nie wiem, czemu ale pewien gość podszedł i z uszanowaniem przywitał się. Zdarzało się to wcześniej parokrotnie ale ten był trzeźwy! Zresztą mnóstwo dzieci mówiło mi przez cała wyprawę „dzień dobry” - dobre wychowanie, jak widać, nie ginie.
Znów było skwarno, więc aby wyrównać „rowerową” opaleniznę jechałem tylko w majtkach. Nawet, jeśli to nie był zbyt przyjemny widok, większość świadków musiała go znosić zaledwie przez chwilę. Wchodząc do sklepu – zakładałem oczywiście koszulkę.
I taki goły wjechałem do Kazimierza od południa, dopiero na Małym Rynku się przyodziałem. Kramów było zaledwie parę - pamiętam, że w weekendy jest ich mnóstwo. Zaszedłem do synagogi, bo napis zachęcał a tam sklepik z trunkami i macami. To się nazywa dobre miejsce na interes. Może było coś jeszcze do zobaczenia ale z dużej sali obok dochodziły dźwięki chóralnego śpiewu i pani powiedziała, że to warsztaty emisji głosu i sala zajęta.
Na Dużym Rynku pogoniłem kilka Cyganek, które się napraszały powróżyć - powinny być zresztą gonione przez policję, bo to już nie jest koloryt. O, taka muzyka klezmerska – owszem. Nawet w tych dniach jest tam jakiś festiwal ale wszystko wieczorem. Po drodze nad Wisłę tradycyjnie zajrzałem na wyprzedaż książek i coś kupiłem „do pociągu”, bo ( zostawiwszy auto pod, miejmy nadzieję dobrą opieka Dzikiego), tym środkiem lokomocji będę zamykał pętlę.
Przeprawa promem była tradycyjnie krótka i tradycyjnie dłużyła się droga do Zwolenia. I upał i wiatrzysko spowodowały, że te 25 km jechałem z 2 godziny a w Zwoleniu musiałem odpocząć najpierw przy lodach u Kowalskich (odkąd pamiętam tam zaglądam) potem snując się przy kościele, gdzie pochowano Jana z Czarnolasu a w końcu zaopatrując się w picie za ostatnie pieniądze.
Ostatni odcinek poszedł dość gładko nie licząc dziur w asfalcie przez całą Suchą i częściowo Suskowolę. No i (a wyruszałem w deszczu) dwa kilometry przed domem zmoczyło mnie do spodu. Taka widać karma.
I to tyle relacji prawie „on line”, muszę przyznać, że ciekawie było tak co wieczór mobilizować się by sklecić parę mniej lub bardziej składnych zdań. Nawet w drodze coś tam próbowałem układać ale przeważnie „nie donosiłem”. W opowieściach ustnych pewnie więcej będzie szczegółów ale to pisanie dało mi poczucie nie bycia samym, chociaż nie wiem ile osób śledziło je na żywo, ile z doskoku a ile w ogóle tu nie zajrzało.
Spróbuję jeszcze potem uzupełnić zdjęcia, mapki, zrobić jakieś podsumowanie ale już jest „po wszystkiemu”…


Pokaż Bełżyce-Kazimierz Górny na większej mapie

Pokaż Janowiec-Pionki na większej mapie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz