Ponieważ wczoraj zakupiłem bułki, pasztet i pomidory – śniadanie zgotowałem sobie w jadalni „dla gości” na kwaterze. Niestety, zbrakło mi kawy, więc tę wypiłem razem z p. u Turka–zdziercy po drodze. A droga dość malowniczo wiła się wzdłuż Bugu, chociaż samą rzekę widziałem ze dwa razy. Nie było wcale płasko ale zjazdy wynagradzały wysiłek podjazdów. W Serpelicach, gdzie jest kapucyński kościół zwany Kalwarią Podlaską, msza akurat się skończyła więc tylko przyklęknąłem na chwilę. W ogóle, jak na niedzielę przystało, był to dzień nawiedzeń różnych świątyń z zamiarem uczestnictwa w nabożeństwie. Na krótko stanąłem w Starym Bublu, gdzie jest drewniana cerkiew zaanektowana na kościół ale tu też ksiądz już błogosławił. Dopiero w kolegiacie w Janowie Podlaskim trafiłem na kazanie i doczekałem do końca. A Janów - owszem. Bezpretensjonalne, spokojne miasteczko no i stadnina. Ogólnodostępna, z łaskawymi konikami pasącymi się w zasięgu ręki. Już nie pamiętam, kiedy z końmi miałem do czynienia ale tu się ich nagłaskałem i naklepałem:) A jeden młokos to mnie skubnął za koszulkę mało nie trafiając w tego, no … sutka. Mimo, że drogowskaz za Janowem obwieszczał, że do Terespola 33 jakoś więcej wyszło. Najpierw sanktuarium Męczenników Podlaskich w Pratulicach – oczywiście musiałem skręcić w las, gdzie zgubiłem rękawiczkę (później odnalezioną) i obsiadły mnie miliony komarów. Ale do grobu dotarłem, jeszcze bez świadomości, kto tu spoczywa. Dopiero w kościele-sanktuarium doczytałem, że było to 13 unitów zamordowanych w 1874 w czasie obrony cerkwi unickiej przed sprawosławieniem. Sami chłopi o nazwiskach kończących się na –uk. Są błogosławionymi. Potem zjechałem kilometr (czyli dwa) z trasy, gdzie nad samą bużaną skarpą stoi drewniany kościółek św. Jerzego. Niby stary ale odnowiony i zamknięty. Mnie zafascynował stojący tam słup graniczny no i malowniczość Bugu, może nawet większa po stronie białoruskiej…
Skwar był spory, toteż sporo popijałem (ale tylko soczki) no i raczej się snułem. Jazda nabrała tempa z 10 km przed Terespolem, gdy za plecami dostrzegłem ciemność nieba zwiastująca burzę. Przez samo miasto (będące częścią Brześcia – obecnie przeciętego granicą) przemknąłem jak błyskawica, rozglądając się jednak za symbolem skrzyżowanych widelców, bo pora już była na posiłek a nie chciałem złamać żelaznego zalecenia Pawła M. (duże sukcesy w zwałce wagi) – nie jeść po 18-tej!
Dopiero przed samą granicą dostrzegłem bar i wpadłem tam z pierwszymi kroplami nawałnicy. Łoiło po prostu strasznie i chciałem tam nawet zanocować, mimo stawki 60 zł, ale nie mieli stajni dla mojego rumaka. Zjadłem, wypiłem (jednak p.) i przy mżawce ruszyłem na Kodeń. No i to już było męczeństwo. Lichy asfalt pod lekką górkę, mniejszy lub większy deszcz, ból nadgarstków i wątpliwość czy będzie gdzie kupić p. na wieczór. Aha, nie wspominałem, że przy tej pisaninie schodzi jedno a czasem dwa? No przecież na całkiem trzeźwo bym sobie całego dnia nie przypomniał:)
No to siedzę przy Zwierzyńcu i Perle niepasteryzowanej w pokoju w stylu empire i „pamiętnikuję” z lekką już tylko tęsknotą… Za kim, za czym? W każdym bądź razie już planuję zjazd do bazy a na jutro mam chytry plan machnąć 50-kę do Okuninki (Jezioro Białe znane jest w naszych stronach) i poplażować nieco.
Pokaż Mierzwice-Kodeń na większej mapie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz