piątek, 8 lipca 2011

Dzień szósty, Jałówka - Białowieża czyli 75 km w większości, niespodziewanie acz zasłużenie w terenie.

Dziś zapragnąłęm odpocząć od wygód i zległem na kempingu w Białowieży. No, ` Rafciowi jak zadzwonił podałem, że jeszcze bedę jechał. A nie pojechałem, bo: znów miało być szutrami, nie było pewne czy w docelowym Topile jest choćby pole namiotowe, chyba przepołowiłem trasę, to co się będę spieszył...
Oprócz telefonu miałem jeszcze dwa sms-y od wiernych kibiców. To działa! Stachu don't worry, przerzuciłem się na k.ch. Aniu - fakt, poświeciło dziś trochę i elektryka podładowana.
Zaczęło sie obiecująco - ok. 9.00 pożegnałem p. Mariana i jego kolegę Wieśka, o którym wczoraj zapomniałem wspomnieć. Krakusy wyruszyli chwilę wcześniej i tyle ich widziałem, chociaż z 8 km jechałem po ich charakterystycznych śladach (grube opony, duże klocki). I jakbym jechał dalej, pewnie nie blądziłbym łąkami i lasami nad zalewem Siemianówka tylko, jak chciałem, przejechał groblą wzdłuż torów kolejowych. Trwało z godzinę a licznikowo 10 km zanim zorientowałem się, że objezdżam zalew z drugiej strony, więc machnąłem ręką i pojechałem na Juszkowy Gród. Tu pod sklepem, gdzie uzupełniłem płynne paliwo nasłuchałem sie białoruskiej mowy! Dwaj panowie rozprawiali o różnych sprawach i prawie wszystko zrozumiałem ale zdziwko pozostało. Uwaga regionalizm: w tych stronach u Polaków i Białorusinów ryby mają kosći! Z Juszkowego (ładna cerkiew)do Narewki też nie poszło bezproblemowo, ciagle mi majaczyła ta miejscowość Siemianówka, więc zaliczyłem niechcący Rybaki... W Narewce (ładna cerkiew) posiliłem się w Bojarskim Gościńcu (co za mania nazywać knajpy gościńcami - toż to trakt albo prezent), chłodnik był dobry, do tego ziemniaczki z tłuszczykiem... mniam. Na drugie poszły placki ziemniaczane z sosem grzybowym (piątek!) a na trzecie buteleczka kwasu chlebowego. No i ten, cholerka, kosztował całe 7 zł co podbiło nad miarę cenę posiłku. Od jutra wracam do p. i jednego dania!
Z Narewki znów było po żwirku aż do Starej Białowieży, gdzie podumałem pod Królewskimi Dębami (Mendog, Witold, Kazimierz Wielki itd.) i zeszło na ten odcinek ze 2 godziny. Po 5 km dość żwawo, bo po asfalcie pokonanych, wjechałem do pałacowego parku. Park ciekawy ale próżno szukałem pałacu. A był carski, tyle że w 1944 nadpalił się a gomółkowcy, miast go odbudować - wysadzili w powietrze i postawili paskudne gmaszysko.
Ot i tyle wrażeń na dziś. Acha, biwakuje tu ze mną kilkunastoosobowa grupa z Łodzi - z dwóch panów przyjacielsko zagadnęło ale na wódkę nie prosili. A na pewno coś piją, bo spod zadaszenia, gdzie się zgromadzili dochodzą krzyki. Zresztą może to specyfika grupy, jest tam kilka pań... Jedna, samotna, ma nawet namiot po sąsiedzku ale będzie musiała się zadowolić moim, podobnym do warkotu czołgu, chrapaniem:)
Towarzysze poprzednich wypraw nie gniewajcie się ale zaczynam doceniać samotną wędrówkę. Człowiek wolny jak ptak a pewne sprawy zalegające cieniem na duszy - jaśnieją.
Jutro spróbuję dociągnąć do Janowa Podlaskiego. Pewnie dam radę bo zacznę od Miejsca Mocy!

Pokaż Jałówka-Białowieża na większej mapie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz