poniedziałek, 4 lipca 2011

Dzień wtóry, Mikołajki - Olecko, czyli 100-ka, która nie miała prawa pęknąć za to ja zaczynam...

Dziś nocleguję w komforcie na moją miarę, czyli domku z prysznicem i wc. No i jest PRĄD, więc wszystko, co się da ładuję. Domek ten zaś to najskromniejsza część kompleksu przy ulicy Sembrzyckiego 13 w Olecku, zwanego Hotelikiem. Miły i nie chciwy gospodarz oraz dwa fajne psiaki - Dżet i Tajson. No, są jeszcze studenciaki z tutejszej Wyższej Szkoły Gotowania Na Gazie ale ściszyli muzykę i pewnie uczą się, bo podobno mają zaliczać. Czyli jest cudnie...
A nie zanosiło się - budząc się w nocy i słuchając plaskania deszczu o dach namiociku, w myślach rozwijałem skrót p.k.p. i nie było tam słowa o kolejnictwie... Na szczęście nad ranem zacichło ale namiot zmókł - właśnie go porozwieszałem, żeby nie zbutwiał. Może się jeszcze przydać, chociaż ciaśniocha w nim straszna.
Wyruszyłem dopiero o 10-tej, po tradycyjnej bułce z jogurtem. Z początku było nieźle, chociaż wiatr już zaczął dokuczać. Objeżdżając jezioro Jagodne zajrzałem na pole namiotowe Pod Pompą, gdzie dwukrotnie biwakowaliśmy z grupą częstochowską w połowie lat 90-tych. Tam też poznałem Małą, pardon obecnie panią Agnieszkę z Łowicza, którą się opiekowałem na przeróżne sposoby. Owszem, służyłem pomocną dłonią w czasie pływackich wypadów na środek jeziora ale też stawiałem piwo w barze w Rydzewie a kto wie, czy nie pozwoliłem skosztować Krwawej Mary... Dziewczę miało wówczas lat szesnaście. No i w dobie portali społecznościowych wnusia Agusia odnalazła przyszywanego dziadka. Pechowo nie doszło jeszcze do spotkania, chociaż mój młodszy brat ożenił się w tamtych stronach i czasem bywam.
Ale po pompie została tylko tabliczka a i samo biwakowisko nie do poznania - nie mogłem zlokalizować miejsca, gdzie z Darkiem i Bogusiem zakopaliśmy "skarb" w postaci misek i wiaderka plastikowego, z którymi nie chciało nam się tarabanić do pociągu. To miało czekać do następnego razu, ale odchodząc rzuciłem - nigdy tu nie wrócimy... Więc może niepotrzebnie naruszyłem przepowiednię. "Co się stało z naszą klasą?"
A i bar w Rydzewie nie ten sam, nazywa się "U Jakubka" i jakiś taki okazalszy. Wypiłem tam kawę i małe p. (szyfrem gadam, żeby nie namierzyli i nie ukarali.) A potem... muszę się przyznać, że zbłądziłem i zszedłem z dobrej drogi. Tzn. zamiast na Rudę, pojechałem na Miłki i nadłożyłem z 7 km. Dlatego wyszło w sumie te 100.
No i już na tym objeździe musiałem sięgać po strój pedeszcz, zreztą przydał sie jeszcze parokrotnie. I ten wmordewind cały czas. Rafcio wiedział, co mówi życząc dobrych wiatrów, chociaż mój Giant to nie żaglówka...
W Wydminach posiliłem się w karczmie Zagłoba. Tym razem wziąłem okonia (morskiego!) z frytami, duże p. oraz herbatkę z cytryną, bo już mnie schłodziło. Szybko posiłek otrzymałem ale nie mogłem się doczekać rachunku, pewnie przez delikatność pani nie podchodziła, bo studiowałem mapę. No ale wszystko było zjadliwe.
Zwiedzania na tym etapie nie było, jedynie między Wydminami a Wronkami za serce chwycił cudny acz przeznaczony na sprzedaż dom w stylu austerii (może Żydzi by kupili ale chyba nie, oni chcą odzyskiwać, nie kupować).
Do Olecka dojechałem totalnie wypluty, dobrze, że szybko znalazłem nocleg. Jeszcze skoczyłem do Kauflandu i zapomniawszy, że będę to musiał wieźć jak nie w sakwach, to w brzuchu - nakupiłem napojów, bułek, pomidorów. No i przeżarłem się na wieczór...
Dziękuję wzmiankowanej wcześniej Ani S. za słowa otuchy a może i podziwu... i życzę wiary w siebie, którą ja rzekomo posiadam.
Jutro, jak bóg wiatrów (jak mu było?) da - dolecę do Dąbrowy Białostockiej czyli kolejna stówka. Tylko czy da miejsce, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę? Bo już cierpi nieco.
Nie wiem czy załadują się zdjęcia, ledwo 3 kreski na łączu. A z mapą to sobie dam spokój, nadrobię potem.


Pokaż Mikołajki-Olecko na większej mapie


Czerwone maki...

Tu była słynna pompa.

Oj, będzie łoić!

Marzenia na sprzedaż.

Mój na jedną noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz